— Wdziej na głowę chustkę, Synnöwe! — powiedziała. — Widzisz, że nadchodzą goście!
Ledwo wymówiła te słowa, drzwi otwarły się i Sämund wraz z Torbjörnem weszli do izby.
— Pochwalony Jezus Chrystus! — powiedział głośno, stojąc przy drzwiach, potem zbliżył się i pozdrowił obecnych, to samo uczynił Torbjörn.
Na samym końcu zbliżyli się do Synnöwe, stojącej w kącie z chustką w ręku. Nie wiedziała czy ma ją zarzucić na głowę, czy nie, nie widziała jej może nawet wcale.
— Prosimy... siadajcież! — powiedziała matka do przybyłych.
— Dziękujemy! — odparł Sämund. Wprawdzie niedaleką mieliśmy drogę... Nie dokończywszy, zajął miejsce, a obok niego usiadł Torbjörn.
— Straciliśmy was dzisiaj całkiem z oczu w powrocie z kościoła! — powiedziała Karen.
— Tak! I ja oglądałem się za wami! — odrzekł Sämund.
— Tylu dziś było ludzi! — dodał Gottorm.
— Mnóstwo ludzi! — przytakiwał Sämund. Śliczna to była uroczystość!
— Właśnie dopiero co mówiliśmy o tem — odparła dobrotliwie Karen.
— Dziwnie się robi człowiekowi, gdy patrzy na te dzieci w kościele... — dodał Guttorm.
Karen usiadła na ławie.
Strona:PL Björnstjerne Björnson - Dziewczę ze Słonecznego Wzgórza.djvu/148
Ta strona została uwierzytelniona.