— To prawda! — potwierdził Sämund. — Człowiek zaczyna się wówczas zastanawiać poważnie nad własnemi dziećmi. I właśnie z tego powodu przybyłem tutaj dzisiejszego wieczora — dorzucił.
Spojrzał uroczyście wokoło, wyjął z ust prymkę tytuniu, złożył ją starannie do puszki i wziął nową.
Guttorm, Karen i Torbjörn poszukali oczami na czemby wzrok oprzeć.
— Uważałem, — ciągnął dalej Sämund — że najlepiej będzie, gdy sam tutaj przyjdę z Torbjörnem, bo długoby pewnie potrwało, nimby się sam odważył. Zresztą nie ufam mu na tyle, by sam potrafił rzecz wyłuszczyć.
Spojrzał ukradkiem na Synnöwe, która odczuła to spojrzenie.
— Rzecz się ma tak, że od chwili, kiedy się na tych rzeczach zna, skierował swe serce ku Synnöwe i nie ulega wątpliwości, że również i ona ku niemu czuje miłość, przeto, jak sądzę, najlepiej będzie, jeśli się pobiorą...
Nie byłem ja za tem w czasie, kiedy widziałem, iż sam ze sobą rady sobie dać nie może, więc jakże mu było wybierać żonę. Ale teraz, zdaje mi się, mogę za niego ręczyć, a jeśli nie mogę ja... to napewne może to zrobić ona sama. Bo teraz ma nad nim największą władzę... Cóż myślicie, drodzy sąsiedzi, o tej sprawie? Czy mamy ich połączyć? Coprawda nic nie nagli, ale, jak sądzę, zwłóczyć także niema co. Ty, Guttormie,
Strona:PL Björnstjerne Björnson - Dziewczę ze Słonecznego Wzgórza.djvu/149
Ta strona została uwierzytelniona.