Strona:PL Björnstjerne Björnson - Dziewczę ze Słonecznego Wzgórza.djvu/150

Ta strona została uwierzytelniona.

jesteś człek dostatni, ja, coprawda nie tak dobrze się mam, ile że muszę dzielić to, co posiadam, ale zdaje mi się, że i tak da się to zrobić. Raczcież powiedzieć co o tem wszystkiem myślicie... jej spytam na samym końcu, bo, o ile mi się zdaje, wiem, czego ona pragnie.
Tak mówił Sämund. Guttorm siedział pochylony naprzód i przekładał jedną rękę na drugą. Raz po raz czynił wysiłki, by wstać z ławy i za każdym razem oddychał głęboko. Ale dopiero za piątym razem udało mu się sprostować grzbiet. Wstał i gładził się po nogach, spoglądając na żonę i córkę.
Karen nie ruszyła się z miejsca. Nie można było widzieć wyrazu jej twarzy. Siedziała przy stole i wodziła po nim palcem, rysując rozmaite figury.
— Tak... zaprawdę... jest to piękny projekt... nie można powiedzieć... — zaczęła.
— I powinniśmy, mojem zdaniem, podziękować i przystać! — oświadczył Guttorm głośno i wyraźnie, poczem odetchnął, jakby mu kamień spadł z serca, Spoglądał teraz raz po raz na żonę i Synnöwe, która skrzyżowała ręce na piersiach i oparła się o ścianę.
— Mamy tylko tę jedne córkę! — powiedziała Karen. — Musimy przeto mieć czas do namysłu.
— Jest na to rada! — rzekł Sämund — Tylko nie wiem co stoi na przeszkodzie odpowiedzi... powiedział niedźwiedź do chłopa, gdy go pytał, czy chce mu podarować jałówkę.