— Zdaje mi się — powiedział Guttorm — że możemy dać zaraz odpowiedź! —
Spojrzał na żonę.
— Jedna jest tylko rzecz — ozwała się, nie patrząc nań— mianowicie, że Torbjörn jest trochę awanturnikiem!
— Co do tego, — stanął w jego obronie Guttorm — to zmienił się bardzo! Samaś dziś mówiła...
Patrzyli na siebie długo, może z minutę, lub dłużej jeszcze.
— Gdyby mu można zaufać... — ozwała się wreszcie Karen.
— Tak! — zabrał głos Sämund. — Co się tego punktu tyczy, to muszę powtórzyć, co już mówiłem. Jazda będzie dobra, jeśli ona będzie miała cugle w ręku. Posiada nad nim niepojętą władzę. Zauważyłem to, kiedy leżał chory i niewiadomo było, jak się skończy cała sprawa, czy wyjdzie, czy zemrze.
— Nie sprzeciwiaj się dłużej! — rzekł Guttorm do żony. — Wiesz sama, że tego ona chce, a my przecież żyjemy dla niej! — Synnöwe po raz pierwszy podniosła głowę i spojrzała na ojca z niewysłowioną wdzięcznością.
— No tak... — odparła Karen — po krótkiem milczeniu. Posunęła po stole palcem mocniej, niż poprzednio. — No... tak... Ja opierałam się tak długo tylko dla jej dobra... Nie jestem może tak surową, jak moje słowa!
Spojrzała na męża i uśmiechnęła się, ale w tej chwili oczy jej napełniły się łzami.
Strona:PL Björnstjerne Björnson - Dziewczę ze Słonecznego Wzgórza.djvu/151
Ta strona została uwierzytelniona.