ślubnym jak i z powrotem. Zanadto kochała ten marsz, by miała go nie przypomnieć sobie na weselu własnego syna.
Knut nie zajmował się — poezją i tym podobnymi rzeczami, przeto zostawił wolną wolę żonie, a Astrid dała znać rodzicom Randi, by zamówili muzykantów i kazali im grać dawny marsz, który długo spoczywał w zapomnieniu, bo pokolenie ostatnie pracowało w ciszy, bez muzyki i śpiewek. Przyszedł jednak czas właściwy i marsz wrócić musiał do swych praw.
W dniu wesela padał, niestety, zimny, jesienny deszcz i muzykanci, nie odegrawszy pod dachem marsza, w chwili wychodzenia orszaku, musieli pochować skrzypki. Wydobyli je z ukrycia dopiero w chwili, gdy usłyszano dzwony kościelne, a i tak musiał za każdym z nich stać chłopiec z parasolem. Skuleni pod tym nakryciem, trzęsąc się z zimna, rżnęli dzielnie starodawnego marsza.
Naturalnie w tych warunkach, w gęstem, mokrem powietrzu nie mógł rozbrzmiewać wesoło, to też orszak ślubny wcale nie miał radosnego nastroju. Pan młody siedział skulony z cylindrem na kolanach, w kapuzie na głowie. Miał na sobie kaftan z jałowiczej skóry i trzymał parasol nad panną młodą, spowitą w niezliczoną ilość chustek, osłaniających suknię ślubną i wianek mirtowy, oraz welon. Była ona w tem wszystkiem raczej podobna do kopy siana, niż do ludzkiej istoty.
Strona:PL Björnstjerne Björnson - Dziewczę ze Słonecznego Wzgórza.djvu/169
Ta strona została uwierzytelniona.