Od tej pory całą radością Astrid było widzieć siedzącą u stóp swych na małym stołeczku ukochaną Mildrid. Stołeczek był już dla niej za mały, ale nawykła doń z czasów dziecięcych. Siedziała tak godzinami, a babka opowiadała jej o dziadku, albo razem nuciły sławetny marsz weselny. Słysząc go, Astrid widziała wyraziste rysy twarzy i ciemne włosy Knuta. Śledziła go jak szedł z bydłem na hale, jak trąbił na lurze ów marsz, potem widziała się obok niego na wozie,jadącą do kościoła... słowem przy dźwiękach niezapomnianych tonów odżywała przed oczyma jej duszy cała długa, szczęsna przeszłość.
Inaczej oddziaływały te tony na duszę Mildrid. Siedząc pewnego dnia u stóp Astrid, dziewczyna spytała nagle samej siebie:
— Czy i mnie zagrają kiedyś tego marsza? — Od momentu, kiedy pytanie to zjawiło się w jej umyśle, z każdym dniem nabierało wyrazistości i przenikało głębiej. Marsz weselny stał się dla niej symbolem niepojętego, mieniącego się tęczowo, urocznego szczęścia. Widziała się przystrojoną w djadem ślubny, a od nieba płynęło coś, niby welon, w nieprzejrzaną dal przyszłości, stało się długą drogą, na którą wstąpić miała.
Mildrid miała lat szesnaście i pytała:
— Czyż kiedyś przy dźwiękach tego marsza pojadę u boku jakiegoś pięknego młodzieńca?... Rodzice za mną postępują weseli... tłum ludzi śle pozdrowienia... wysiadamy... wychodzimy z owego domu, gdzie tak
Strona:PL Björnstjerne Björnson - Dziewczę ze Słonecznego Wzgórza.djvu/180
Ta strona została uwierzytelniona.