Z siostrą mówiła teraz rzadko i gdy Beret zadawała jej pytania, odpowiadała krótko: tak, lub — nie! Biedna Beret płakała często, odchodziła do bydła i włóczyła się z pastuchami po halach. Mildrid czuła, że w tem wszystkiem coś tkwi i że stosunek jej do siostry zmienił się, ale mimo usiłowań nie mogła nawiązać serdecznych nici.
Pewnego dnia siedziała w pobliżu kamiennego wału, brzeżącego pastwisko. Kilku pastuszków skorzystało z jakiejś okazji, by opuścić młode jałowice i pójść bąki zbijać, musiała je tedy paść sama. Było to już około południa i słońce dogrzewało. Siedziała w cieniu pod skałą, porosłą krzewiną. Zdjęła gorset i wzięła się do roboty na drutach. Czekała na Ingę. Nagle usłyszała za sobą szelest:
— Idzie! — powiedziała do siebie i obejrzała się.
Ale hałas był za silny, by go mogła sprawić Inga, gałęzie się rozsunęły, pękły grubsze konary i Mildrid zerwała się, pobladła i przerażona. Ujrzała coś kosmatego, wielkiego, z dwoma świecącemi punktami oczu...
— To niedźwiedź! — pomyślała.
Chciała krzyknąć, ale nie mogła wydobyć głosu z gardła. Chciała uciekać, ale nie mogła się ruszyć z miejsca.
Nagle owa postać kosmata podniosła się, wyprostowała i Mildrid ujrzała przed sobą rosłego, krępego mężczyznę w futrzanej czapce na głowie i strzelbą w ręku.
Strona:PL Björnstjerne Björnson - Dziewczę ze Słonecznego Wzgórza.djvu/186
Ta strona została uwierzytelniona.