Strona:PL Björnstjerne Björnson - Dziewczę ze Słonecznego Wzgórza.djvu/188

Ta strona została uwierzytelniona.

— Jan Haugen! — odparł napół przytomny, bo spojrzeniem śledził właśnie psa, który, jak się zdało, odnalazł trop.
Zwrócił się żwawo ku niej, by się pożegnać, ale gdy na nią spojrzał, ujrzał, że zaczerwieniła się cała. Policzki, szyja, piersi... wszystko było czerwone, jak krew.
— Cóż ci to? — spytał zdumiony.
Nie wiedziała co począć, czy uciekać, czy się odwrócić, czy siąść.
— A ty kto jesteś? — spytał Jan.
Znowu oblała ją krew... Wszak powiedzieć kto jest, to znaczy wyznać wszystko!
— Któżeś ty? — spytał ponownie, jakby to całkiem naturalne pytanie koniecznie domagało się odpowiedzi.
I nie mogła mu odmówić. Zawstydziła się bardzo za rodziców i siebie samą, że mogli wszyscy zaniedbać tak własną rodzinę. Musiała powiedzieć.
— Mildrid Tingvold! — szepnęła cicho i wybuchnęła płaczem.
Jan doznał dziwnego wrażenia.
Więc to — ona? Coprawda nie miał powodu żywić dla mieszkańców Tingvoldu zbyt przyjaznych uczuć i zapewne nie byłby się ukłonił nawet nikomu z nich, gdyby to od niego zależało, — ale to, co miał przed sobą, wyglądało zgoła inaczej.
Patrzył zdumiony. Przyszło mu na pamięć, jak przez mgłę, opowiadanie ojca o tem, jak to jej matka płakała przed ślubem...