Strona:PL Björnstjerne Björnson - Dziewczę ze Słonecznego Wzgórza.djvu/191

Ta strona została uwierzytelniona.

— Dziękuję ci za dzień dzisiejszy! — rzekł łagodnym głosem i, zanim mogła przyjść do siebie, odszedł. Po chwili widziała, jak kroczy przez halę ze skórą niedźwiedzia na ramieniu, strzelbą w ręku i psem przy boku. Postać jego rysowała się na horyzoncie, bo skały leżały pobok, a szybki krok niósł go żwawo w dal. Wyszła przed dom i śledziła go oczyma, aż zniknął za jakiemś drzewem.
Teraz dopiero zauważyła, że serce jej bije gwałtownie, tak gwałtownie, iż musiała przyciskać je rękami. Po chwili leżała na trawie, a przez myśl jej zaczęły się przesuwać wszystkie wypadki onego dnia. Wspomniała jak wynurzył się z krzaków, jak wyprostowany stanął przed nią. Czuła jego wyższość nad sobą, wstydem przejął ją jej strach, jej głupi płacz, widziała znów, jak stoi na szczycie wzgórza, oblany słońcem, słyszała bliski strzał, widziała, jak klęczy przed nim, gdy zdejmował skórę — w uszach jej rozbrzmiało ponownie każde jego słowo, usłyszała miękki, cichy, śpiewny głos jego i serce jej na to wspomnienie zabiło znowu żywiej. Głos ten dolatał ją od,strony ławki, gdzie siedział, kiedy gotowała i kiedy jadł. Czuła, że i teraz nie śmiałaby patrzeć nań, ni mówić i wprawiłaby go w takie samo zakłopotanie, jak przedtem... że aż zamilkł. Wspomniała co mówił, żegnając się z nią i odczuła na nowo uścisk jego dłoni. Zadrżała na to wspomnienie od stóp do głowy. Nakoniec widziała, jak odchodził... odchodził...