Strona:PL Björnstjerne Björnson - Dziewczę ze Słonecznego Wzgórza.djvu/195

Ta strona została uwierzytelniona.

Nie powiedział słowa. Usiadł obok niej w trawie, a pies ulokował się po drugiej stronie. Przyszło jej na myśl, że chociaż jest odwrócona, on widzi, że się rumieni. Oddychał ciężko i to jej się udzieliło. Wydało jej się, że czuje oddech jego na swej ręce. Nie chciała, by mówił, ale strachem ją przejmowało jego milczenie. Wstydziła się okrutnie, iż ją tutaj zastał. Ale szkaradnie uczynił, że przyszedł i tak znienacka siadł przy niej.
Nagle pochwycił jej jedną rękę, potem drugą, tak, że musiała się doń zwrócić, gdyż przyciągał ją coraz bliżej do siebie. Nie miała sił bronić się, opadła koło niego w trawę, a głowę złożyła na jego piersi. Czuła, że gładzi jej włosy, ale nie śmiała podnieść oczu. Uświadomiła sobie, że zachowuje się niegodnie i łzy jej zaczęły płynąć z oczu.
— Płaczesz? — powiedział — a ja się będę śmiał, bo to, co nam się zdarzyło i płaczu i śmiechu godne. — Tak mówił, ale głos jego drżał.
Począł jej opowiadać szeptem, że kiedy wczoraj odszedł, wydało mu się, iż zbliża się do niej za każdym krokiem. Przyszedł do domu, ale nie mógł się niczem zająć i Niemiec-turysta musiał sam gotować kolację, a on poszedł w góry. Przez całą noc wędrował, nad ranem wrócił na śniadanie i zaraz poszedł znowu. Ma — powiadał — lat dwadzieścia ośm, więc jest dorosły, i uczuwa, że albo ją posiędzie, albo źle się z nim skończy.
Pędziło go coś na to miejsce, ale nie miał nadziei zastać jej tutaj. Zobaczywszy ją, zrozumiał, że podziela