Była to Inga. Przyszła tutaj śladem psa.
Mildrid zerwała się, podbiegła do przyjaciółki, otoczyła ramieniem jej szyję i położyła jej głowę na ramieniu. Inga ją objęła wpół.
— Któż on? — zapytała szeptem.
Ale Mildrid milczała.
Jan zbliżył się zwolna i wyciągnął do Ingi rękę.
— Myślałem, że mnie znasz, Ingo. Jestem Jan Haugen.
Mildrid położyła dłoń na jego ręku i spoglądała na przyjaciółkę z mieszaniną zawstydzenia i błogości.
Jan chwycił swą strzelbę i pożegnał się szybko. Na odchodnem szepnął Mildrid:
— Będę tu często przychodził!
Odprowadziły go obie na dół na skłon hali i patrzyły, póki nie znikł w dali. Mildrid oparła się o Ingę, a ona zrozumiała, że o nic pytać nie powinna. Potwierdziła to Mildrid, mówiąc:
— Nie pytaj! Nie mogłabym mówić!
Po chwili wróciły do koleby. Tutaj przypomniała sobie Mildrid, że robota nietknięta. Zabrały się do niej obie żwawo. Przez cały czas nie mówiły prawie nic, chyba o tem, co dotyczyło samej pracy. Raz tylko zatrzymała się Mildrid i rzekła:
— Prawda, jaki on śliczny?
Zastawiła na stole obiad, ale sama jeść nie mogła, mimo, że odczuwała potrzebę jadła i snu. Inga odeszła jak mogła najprędzej. Czuła, że Mildrid pragnie zostać
Strona:PL Björnstjerne Björnson - Dziewczę ze Słonecznego Wzgórza.djvu/197
Ta strona została uwierzytelniona.