— Niech sobie śpi! — szepnął Jan. — Wracaj i zajmij się bydłem! Słyszę dzwonki.
Beret zabierała się do odwrotu.
— Przynieś z powrotem coś do jedzenia! — dodał Jan.
Usiadł w pewnej odległości, przywołał do siebie psa i ścisnął mu nos, aby nie węszył zwierzyny i nie szczekał, gdyby się coś zjawiło w pobliżu.
Cisza panowała wokół, wieczór był chmurny, posępny, nawet ptaki nie świergotały na drzewach. Siedział, lub kładł się, nie puszczając psa. Rozmyślając nad tem, co robić, gdy się Mildrid zbudzi, powziął postanowienie i jasno sobie zdał z wszystkiego sprawę. Przyszłość była jasną. Owo spotkanie było niewątpliwie zrządzeniem Opatrzności. Sam Bóg postanowił, że mają razem iść drogą życia.
Snuł dalej wątek swej pieśni weselnej, był spokojny i szczęśliwy.
Około ósmej wróciła Beret i przyniosła jedzenie. Mildrid spała jeszcze. Beret postawiła naczynie i usiadła w pewnem od nich oddaleniu. Czekali blisko godzinę, a Beret wstawała raz po raz, by nie zasnąć.
Około dziewiątej zbudziła się Mildrid. Otworzyła oczy, zorjentowała się gdzie jest i spojrzała na nich. Nie rozumiała co się stało, gdy jednak Jan podszedł ku niej, wyciągnęła doń obie ręce.
Usiadł obok.
— Wyspałaś się, Mildrid? — spytał.
Strona:PL Björnstjerne Björnson - Dziewczę ze Słonecznego Wzgórza.djvu/210
Ta strona została uwierzytelniona.