Strona:PL Björnstjerne Björnson - Dziewczę ze Słonecznego Wzgórza.djvu/215

Ta strona została uwierzytelniona.

— Sądzisz, Mildrid, że rodzice tobie przeznaczyli swoje gospodarstwo?
Milczała.
— No więc... — ciągnął dalej — na wszystko przyjdzie czas! Jeśli... oni... chcą się nami wyręczyć w pracy... to niechże... oni nas sami o to poproszą!
Powiedział to życzliwie, ale odczuła, że mówi z rozmysłem i... nawykła wnikać w myśli innych... przyznała mu słuszność.
Za chwilę ujrzeli Tingvold. Przedstawiał się wspaniale. Stanęła, by mu się przyjrzał. Widząc, że uczynił na nim wrażenie, uradowała się.
— Tak! — rzekł, jakby jej odpowiadał. — Tak, to piękna posiadłość... ale...
Uśmiechnął się.
— Ale... ty, Mildrid, więcej warta dla mnie jesteś, niż całe Tingvold... a myślę, że także i dla ciebie... ja więcej wart jestem!
Trudno było na to znaleźć odpowiedź.
Po chwili znaleźli się w lasku brzozowym i Mildrid czuła, że jej serce bije mocno. Umówili się, że sama wejdzie do domu, a on zaczeka w pobliżu.
— Nie myśl o tem, co masz powiedzieć! — doradzał jej. — Mów, co ci przyjdzie na myśl.
Wyszli z lasku i znaleźli się na łąkach, przytykających bezpośrednio do dworku. Teraz zamilkł i on, a Mildrid spozierała nań ze strachem. Nie miał