teraz dla niej pocieszających słów. Sprawa ta była jej osobistą sprawą i musiała walczyć o zwycięstwo.
Byli niemal pod samym domem, przeto gwizdnął na psa, a ona zrozumiała, że to jest znak rozłąki. Stanęła i miała tak nieszczęśliwą minę, iż szepnął:
— Idź, Mildrid! będę się modlił tutaj za ciebie, a w chwili stosownej pospieszę ci z pomocą.
Podziękowała mu spojrzeniem i poszła.
Teraz mogła patrzeć wprost w świetlicę głównego budynku, a nawet widziała wszystko na przestrzał, bo izba ta miała po obu stronach okna, zwrócone zarówno ku lasowi, jak i ku wsi.
Jan usiadł z psem poza jakimś drzewem w ten sposób, że mógł widzieć wszystko, co się wewnątrz dzieje. Ale teraz świetlica była jeszcze pusta. Mildrid, doszedłszy do stodół, obejrzała się raz jeszcze. Skinął jej ręką. Skręciła koło stodoły i zniknęła w podwórzu.
Znalazła wszystko po dawnemu i wszędzie panowała cisza. Chciała skręcić w prawo i udać się naprzód do babki, by uzyskać małą zwłokę przed zobaczeniem się z rodzicami. Nagle ujrzała w podwórzu ojca, robiącego nową rękojeść do siekiery. Stał, ubrany we włóczkowy kaftanik z szelkami po wierzchu. Miał odkrytą głowę, a rzadkie, siwe jego włosy poruszał zlekka wiatr. Wyglądał zdrowo i widocznie robota sprawiała mu zadowolenie. Nie spostrzegł jej, bo szła cicho po kamiennym chodniku. Nabrała odwagi i powiedziała:
Strona:PL Björnstjerne Björnson - Dziewczę ze Słonecznego Wzgórza.djvu/216
Ta strona została uwierzytelniona.