Strona:PL Björnstjerne Björnson - Dziewczę ze Słonecznego Wzgórza.djvu/220

Ta strona została uwierzytelniona.

Zdziwili się i patrzyli na siebie szeroko otwartemi oczyma.
— Więc jakże się to stało? — spytała matka.
— Ja sama nie wiem! — odparła.
— Ależ, drogie dziecko! Trzeba przecież panować nad sobą.
— Mildrid nie odpowiadała.
— Sądziliśmy — dodał ojciec łagodnie, — że chyba... tobie... zaufać można!
Mildrid milczała dalej.
— Ale jakże się to stało? — nalegała matka. — Musisz przecież wiedzieć!
— Nie... właśnie, że nie wiem! Wiem tylko, żem się nie mogła opierać... Nie... nie mogłam!
Musiała się rękami chwycić ławy, by nie spaść na ziemię.
— Niech cię. Bóg weźmie w swą opiekę... Cóż ci się stało?
Mildrid milczała.
Ojciec powstrzymał porywczość matki i spytał:
— Czemuż nie pomówiłaś z nami o tem, drogie dziecko?
Matka przejęła łagodny ton ojca i dodała:
— Wiesz, jak nam zależy na dzieciach... na was... jak żyjemy samotnie... Zwłaszcza w tobie złożyliśmy całe zaufanie, Mildrid, bo ty nam byłaś najbliższa... Nie myśleliśmy, że... ty... nas opuścisz!
— Nie opuszczę was! — zawołała.