— Dzień dobry! — powiedział.
Mildrid padła z powrotem na siedzenie i odetchnęła z głębi piersi. Uczuła ogromną ulgę. Strach, wyrzuty sumienia... wszystko się gdzieś podziało. Wiedziała teraz, że uczyniła dobrze, że tak się stać... musiało! Teraz niech będzie co chce!
Nikt nie oddał pozdrowienia, nikt też nie prosił Jana by usiadł.
— Jestem Jan Haugen! — powiedział spokojnie. Oparł kolbę strzelby na podłodze i położył dłoń na lufie.
Rodzice rzucali na siebie spojrzenia.
Jan, walcząc widocznie ze sobą, powiedział:
— Przyszedłem tutaj za Mildrid, wyłącznie dlatego, że, o ile uczyniła źle, to winę tego ponoszę wyłącznie... ja!
Należało koniecznie coś odpowiedzieć. Ojciec rzekł przeto, że to, co się stało, stało się całkiem bez ich wiedzy, a Mildrid nie może dać im wyjaśnienia jak... i dlaczego się to stało.
Jan oświadczył, że on sam także objaśnienia tego dać nie może.
— Nie jestem smarkaczem! — powiedział. — Mam lat dwadzieścia ośm, ale stało się, że dotąd na żadną dziewczynę nie zwróciłem żywszej uwagi. A jednak od chwili, kiedy ją ujrzałem, nie mogłem myśleć o niczem innem. Gdyby była odmówiła, nie wiem poprostu, coby się było ze mną stało!
To szczere, proste wyznanie uczyniło doskonałe wrażenie. Mildrid podskoczyła na ławie z radości, gdyż
Strona:PL Björnstjerne Björnson - Dziewczę ze Słonecznego Wzgórza.djvu/222
Ta strona została uwierzytelniona.