uczuła, że to stawia rzecz w całkiem odmiennem świetle. Jan miał czapkę na głowie, nie było bowiem w zwyczaju zdejmować jej w pokoju, zanim nie zaproszono, by usiąść. Ale Jan mimowoli zdjął czapkę, zawiesił ją na strzelbie i położył na niej rękę. W całem jego wzięciu było coś, co zmuszało do uprzejmości.
— Mildrid jeszcze taka młoda! — powiedziała matka. Nie sądziliśmy wcale, że uczyni coś podobnego.
— To może prawda! — odrzekł. — Za to ja jestem dużo starszy i moje gospodarstwo nie jest wielkie. Nie sprawi jej dużo trudu. Przytem znajdzie zawsze chętną pomoc!
Rodzice spojrzeli po sobie, potem na Mildrid, a w końcu na niego.
— Więc myślisz, że pójdzie z tobą... do twego domu? — spytał ojciec podejrzliwie, niemal szyderczo.
— Tak! — odrzekł Jan. — Nie staram się o Tingvold, jeno o nią samą!
Gdyby się w tej chwili całe Tingvold zapadło pod ziemię, rodzice nie zdziwiliby się bardziej tem, niż tym niesłychanym faktem, że ktoś mógł pogardzić takiem bogactwem.
Mildrid milczała, więc znaczyło to, że się godziła, a cała rzecz została już między nimi ułożona. Postanowienie młodych sprawiło jednocześnie, że rodzice zostali niejako pozbawieni decyzji i uczuli się upokorzeni.
Strona:PL Björnstjerne Björnson - Dziewczę ze Słonecznego Wzgórza.djvu/223
Ta strona została uwierzytelniona.