— Nie spodziewaliśmy się tak doniosłej nowiny i nie przypuszczaliśmy, że dowiedzieć się nam o niej wypadnie... w ten sposób!
Jan zawahał się z odpowiedzią, a potem rzekł:
— To prawda. Mildrid winna była przedtem spytać się rodziców. Ale żadne z nas nie wiedziało nic... aż było już zapóźno! Wszystko stało się w jednej chwili. Cóż mogliśmy zrobić innego, jak niezwłocznie przyjść i powiedzieć, że stało się. Proszę, nie sądźcie Mildrid zbyt surowo.
Po tem oświadczeniu nie można było ich postępowaniu ostatecznie nic zarzucić. Spokojne zachowanie Jana świadczyło o prawdzie jego słów. Ojciec dawno już zauważył, że mu sam sprostać nie potrafi, a im mniej miał do siebie zaufania, tem szybciej chciał całą sprawę poniechać.
— Nie znamy cię wcale, chłopcze! — powiedział i spojrzał na żonę. — Musimy mieć czas na rozwagę.
— Tak, to najlepsze! — potwierdziła Randi. — Przecież musimy poznać człowieka, któremu mamy oddać naszą córkę!
Mildrid odczuła jak przykre są dla Jana te słowa i spojrzała nań błagalnie.
— To prawda! — powiedział, kręcąc strzelbą. — Nie znacie mnie wy jedyni, choć wszyscy znają mnie w całej dolinie. Ale może ktoś mówił o mnie coś złego? — spytał.
Strona:PL Björnstjerne Björnson - Dziewczę ze Słonecznego Wzgórza.djvu/225
Ta strona została uwierzytelniona.