Strona:PL Björnstjerne Björnson - Dziewczę ze Słonecznego Wzgórza.djvu/226

Ta strona została uwierzytelniona.

Uczuli w jego słowach gorzki wyrzut i matka odparła pospiesznie:
— Nie! Nie słyszeliśmy nic, a nic złego o tobie. Ale w samej rzeczy nie znamy ciebie, gdyż nie troszczyliśmy się nigdy o mieszkańców Haugu!
Nie miała zamiaru powiedzieć nic złego, spostrzegła dopiero że się fatalnie wyraziła gdy było już zapóźno.
Jan milczał dosyć długo.
— Jeśli rodzina z Tingvoldu nie troszczyła się o mieszkańców Haugu, nie nasza w tem wina. Byliśmy coprawda aż po ostatnie lata biedakami!
Leżał w tych słowach wyrzut słuszny. Wszyscy troje odczuli dobrze, że był słuszny. Ale, zajęci swemi cierpieniami, nie przypuszczali ani na chwilę, że zaniedbują ciążącego na nich obowiązku. Nie byli zresztą sprawcami niedoli Haugenów. Mimo to, zawstydzeni, spuścili oboje oczy.
Jan mówił spokojnie, chociaż słowa Randi dotknąć go bardzo musiały. Rodzice odczuli, że mają przed sobą zacnego i dzielnego człowieka i że winni uczynić coś, coby mu było nagrodą za doznaną krzywdę.
Ojciec rzekł tedy:
— Zostaw nam, chłopcze, trochę czasu do namysłu. Wszakże możesz zostać i zjeść z nami obiad? Pomówimy o wszystkiem spokojnie...
— Prosimy — dodała matka — chodź bliżej i usiądź!
Oboje wstali, jak przystało gospodarzom wobec gościa, a Jan odstawił strzelbę wraz z czapką i usiadł