Strona:PL Björnstjerne Björnson - Dziewczę ze Słonecznego Wzgórza.djvu/232

Ta strona została uwierzytelniona.

Dzień był śliczny, pogodny, wiosenny, a ścisk pod kościołem taki, że najstarsi ludzie nie pamiętali nic podobnego. Każdy z obecnych znał dzieje rodu i wiedział w jak dziwny sposób wplecione w nie były owe dźwięki marsza weselnego, który teraz rozbrzmiewał donośnie wokoło.
Przy wyjściu z kościoła, Jan przystanął u grobu Ole Haugena, a wszyscy krewni otoczyli go kołem. Zarośnięty był kwiatami, cichy, dostojny i wydawało się, że dziś promieniuje zeń błogosławieństwo.

Drugi moment, to odwiedziny, złożone w Haugu młodej parze przez Endrida i Randi. Oboje byli już wonczas... dziadkami. Jan postawił na swojem i zabrał żonę do siebie, musiał jednak przyrzec, że obejmie Tingvold, gdy rodzice się tak postarzeją, że nie będą już w stanie pracować, a staruszeczka babka zemrze.
W odwiedzinach tych była jedna wzruszająca chwila. Kiedy Randi po sutem przyjęciu i ugoszczeniu siedziała przed domem z małą córeczką swej Mildrid, na kolanach, zaczęła naraz zlekka kołysać dziecko i nucić.
Mildrid klasnęła z zadziwienia w dłonie, ale zamilkła.
Jan poprosił ojca, by napił się jeszcze szklanicę piwa, ale stary uczynił gest odmowy, przysłonił ucho dłonią i słuchał, a uśmiech szczęścia opromienił twarz jego, albowiem to, co nuciła żona jego, to był ów stary, dawny, rodzinny — marsz weselny!

KONIEC.