Ludwika (ciągle nie przerywając czytania.) O! ty też do tego! (wzrusza ramionami.)
Szymelski. Jakbyś wiedziała, że nie do tego... Ja jestem sobie mospanie, naturalista, a nie do książek... (po chwili.) Hm, hm... śmiejesz się, a ja chciałem pomówić z tobą serjo i powiedzieć ci, mospanie, com chciał mówić...
Ludwika (j. w.) Nie masz przy sobie papierosa?
Szymelski (marszcząc się.) Papierosa? (Ludwika nie patrząc nać, wyciąga rękę; miękcej) papierosa? miałem gdzieś... (szuka w kieszeniach.)
Ludwika. A nie, to zrób mi... tytoń i bibułki są tam, na komodzie.
Szymelski (idąc do komody.) Więc chciałem ci powiedzieć, mospanie o tych gęsiach...
Ludwika. Tylko nie za wielki, proszę cię, bo ja nie lubię... tak, byle się zaciągnąć z parę razy.
Szymelski (n. s.) Zaciągnąć... wymyślnica! (zwija papieros, po chwili.) E, bo dałabyś pokój, kochanko, tym papierosom... kaszlesz, narzekasz na piersi...
Ludwika. Nie opiekuj się tak mną, bardzo proszę.
Szymelski. Na upór nie ma rady... (po chwili.) Więc com chciał mówić, powiedz mi, po coś ty wzięła te gęsi od młynarza... najprzód, to niekoniecznie czysty interes... a powtóre, wiesz, że dziedzic ma uprzedzenie, żeby tego nie trzymać, bo robią szkodę i mam wyraźnie zabronione kontraktem (przynosi jej papierosa.) Proszę cię... dobry będzie? (chce ją pocałować w głowę,)
Ludwika. No, no, tylko z daleka.
Szymelski (pocierając zapałkę.) Moja Ludeczko, odeślij-że napowrót te gęsi, bo ja nie chcę mieć przez nie ambarasu.
Ludwika (paląc.) A ja nie chcę mieć wiecznych kłopotów o pieniądze, i muszę raz przyjść do swego własnego dochodu, rozumiesz? podobnie jak wszystkie żony... wiesz, że mam swoje potrzeby.
Szymelski. Ależ przecież daję ci, co mogę, już i tak mi głowa trzeszczy.
Ludwika. Jak sobie chcesz, ale w łachmanach chodzić nie myślę... nie sprawiłam sobie nic świeżego Bóg wie odkąd.
Szymelski. Nie dawno przecie, com chciał mówić... ta sukienka lila...
Ludwika. Proszę cię, nie nudź mnie i nie irytuj (czyta ciągle, paląc.)
Szymelski (chodzi; po chwili delikatnie.) Ależ moja Ludeczko, według stawu grobla... wszakżeż my nie dziedzice... jestem w obowiązku, i nie życzyłbym sobie go stracić... cóż ja zrobię?
Ludwika. Alboż ja wiem? nie znam się na tem. Wszak tylko przez smutny zbieg okoliczności, z córki obywatelskiej zeszłam na żonę rządcy, nie jestem więc wtajemniczoną w te manipulacje; to tylko wiem, że dostawszy żonę z takiego domu, powinieneś się starać, ażeby miała odpowiednie wygody.
Szymelski (chodząc p. c.) No, kraść nie będę, to darmo.
Ludwika (z urazą.) Gotóweś we mnie wmawiać, że ci to doradzam.
Szymelski (niecierpliwie.) O! dziecinna jesteś.
Strona:PL Bliziński - Komedye.djvu/114
Ta strona została przepisana.