panie, z wielkiego domu, ojciec przecie miał wieś i był radzcą.
Mieczysław. Jakże nazwisko?
Szymelski. Guzdralski, radzca Guzdralski z Pazurek.
Mieczysław. A! z Pazurek? wiem, wiem... ale jakimże on był radzcą?
Szymelski. Ano jakimciś tam dziesiątym od ognia, ale zawsze był... a jakże! (idąc do okna.) tylko jak to tacy ludzie... pan dobrodziej wie...
Mieczysław (idąc za nim.) Nie, nic nie wiem.
Szymelski (odprowadzając go do kanapy.) Jego nieszczęściem było, że miał cztery córki.
Mieczysław (roztargniony.) Proszę! (siada na kanapie i dobywa papieros.)
Szymelski (dając mu ognia.) Cztery córki, mospanie... no nic, ale każda o innej godzinie wstawała, co innego jadła, trzeba było cztery kuchnie formować... więc, com chciał mówić, zjadły szlachcica z nogami... przyszedł na psa mróz, jak to powiadają i nie było co w gębę włożyć, a długów się uzbierało, mospanie, z czubkiem głowy, więc gdy ja im się napatoliłem, od biedy wydał jedną za mnie, bośmy się pokochali... (n. s.) czemu ona nie przychodzi? (gł.) Jakeśmy się pokochali, tak, mospanie...
Mieczysław. Czy te siostry były podobne do pańskiej żony? bo pani Szymelska, to..
Szymelski (ożywiając się.) A gdzież tam! jak pięść do nosa... kulfony... moja żona to był cymes, mospanie... (siada na brzeżku krzesła) pamiętam, zobaczywszy ją na wieczorku u Tuzinkowskich, posesorów w Koziołówce, zadurzyłem się w niej na śmierć od pierwszego razu.
Mieczysław. I oświadczyłeś się pan zaraz?
Szymelski. Ale! ale! to tam, mospanie, były fumy!... nie dostępuj bez kija... wziąłem ci, prawda, na odwagę i siadłem przy niej, ale nie chciała mi odpowiadać. No nic... ale jak nie chciała odpowiadać, tak idę, mospanie, jak dziś pamiętam, do Tuzinkowskiej, bom był z nią dobrze, i pytam się: czy ta panna Guzdralska wcale nie gada? — a ta, mospanie, powiada: o! gada, tylko nie z byle kim.
Mieczysław. Tak? a to!
Szymelski (śmiejąc się.) I ktoby to był wtenczas powiedział, mospanie, że niedługo rozkocha się we mnie!
Mieczysław. Więc pan nie wziąłeś do serca tego przyjęcia.
Szymelski. A, nie. Pomyślałem sobie, kto nie ryzykuje, nie ma nic... więc jak zagrali polkę, walę ja prosto i proszę ją... (wstając) wstała, mospanie!... a jakże! wstała... ale na mnie, o! tak... z góry (gestykuluje ciągle odpowiednio do treści opowiadania.) Idziemy w taniec, (robi parę kroków) a ona mnie się pyta: czy pan potrafi w lewo? a ja na chybił trafił: o la Boga! chociaż, jako żywo, nie umiałem.
Mieczysław (wstając) A to odwaga!
Szymelski. Ha! słowo się rzekło, więc zamrużywszy oczy, jakem ją wziął wykręcać, mospanie! świat się kończył! cośmy się natłukli kolanami, to daj Boże zdrowie!..
Strona:PL Bliziński - Komedye.djvu/120
Ta strona została przepisana.