wydzierała mi się, krzyku narobiła, nic nie pomogło... i, co pan dobrodziej powiesz, od tego czasu...
Mieczysław (który przez ten czas poszedł do okna.) Ale wie pan co, że ten żyd to uparty... nie tylko, że nie odjechał, ale idzie tu.
Szymelski (rzucając się.) Ja powiadam, że to plaga z nimi! wyrzuć drzwiami, to włazi oknem.
Mieczysław. Więc pójdźmy do niego i rozmówmy się.
Szymelski. Ale gdzież znowu! co pan dobrodziej ma się fatygować... ja sam żyda przepędzę... nie ma żadnego interesu, i wcale tu niepotrzebny.
Mieczysław (n. s.) O! to widocznie coś podejrzanego (bierze kapelusz i pejcz.)
Szymelski (n. s.) A chwała Panu Bogu... zluzuje mnie.
Ludwika (z minami.) Witam pana.
Szymelski (do żony.) Ludeczka tu zabawi pana dobrodzieja, bo ja muszę tego łapserdaka żyda, jak się nazywa wy... wy... tego! (wypada środkowemi drzwiami.)
Ludwika. Niechże pan będzie łaskaw zająć miejsce... (wskazuje Mieczysławowi krzesło, a sama idzie uroczyście do kanapy i sadowi się na niej.)
Mieczysław (n. s.) Masz rację! (wybiega za Szymelskim.)
Kasia (n. s.) Oho! na nic się te stroje nie zdały.
Ludwika (biorąc książkę jakby dla kontenansu; po chwili, cedząc.) Pan się nie zdziwi, że nie wyszłam zaraz... w tym szaosie gopodarskim jest tyle zajęcia, że zaledwie mogę czas znaleść na lekturę... Te „Sprawy kryminalne“ ogromnie mnie zajmują... to znakomite dzieło... szedewr... Pan, naturalnie czytał? (nie słysząc odpowiedzi, ogląda się.)
Kasia (zatykając usta ręką.) Co się pani pyta, kiedy tu nie ma nikogo.
Ludwika (wstając prędko.) Cóż to znaczy! gdzież pan Mieczysław?
Kasia. Wyleciał, jakby go kto gonił... szast prast i nie ma nic — jakby pióro spalił.
Ludwika (chodzi poruszona; p. c.) Idźno się dowiedz... zawołaj mi tu pana... (Kasia wychodzi, śmiejąc się ukradkiem.) Czy on mnie się tak boi?... nie dowierza sobie, to rzecz widoczna... Nie mogę mieć mu tego za złe, ale co za nadto, to za nadto... (p. c.) może powróci tu z mężem (patrzy w okno.) Co widzę? siada na konia i odjeżdża... a to co znowu! po jakiemuż to?
Szymelski (zacierając ręce.) No, przecież pozbyłem się... (w dobrym humorze, chce wziąć żonę w objęcia i pocałować.)
Ludwika (odpychając go oburącz.) Jakto, pozbyłeś?