na żonę, po chwili.) No, cóż tam słychać?
Szymelski (odstępując parę kroków i stając z rękami w tył założonemi: z westchnieniem.) Źle słychać, proszę pana.
Dawnoski. Żle?... hm! hm!.. to nie dobrze.
Szymelski (wzruszony.) I w skutek tego mam pokorną prośbę do państwa.
Dawnoski. Prośbę? (do żony cicho) ma prośbę... hm! (głośno.) Cóż to takiego?
Szymelski (j. w.) Ja sam nie wiem czy dobrze robię... ale trudna rada!... i chciałem prosić... o uwolnienie mnie od obowiązków rządcy na tym folwarku.
Dawnoska (która przechadzała się, trącając męża ze znaczeniem.) Widzisz! widzisz!
Dawnoski (zdziwiony.) O uwolnienie? zkądże ci się wzięło?... gdzież się podziejesz?
Dawnoska (do męża.) Tss!... (ironicznie.) O! Szymelski zapewne się postarał zawczasu o inne miejsce, i to lepsze niż tutaj.
Szymelski (rozrzewniając się coraz więcej.) Właśnie że nie... i... nawet chciałem prosić... (z wybuchem) o ratunek, bo ja jestem najnieszczęśliwszy człowiek pod słońcem!
Oboje (z zajęciem, zbliżając się do niego:) No, no?
Dawnoski Cóż ci to?
Szymelski. Niech mnie państwo albo przekonają, że się mylę, widząc to, co nie jest, albo wezmą w opiekę i przytulą gdzie przy sobie... poprzestałbym na posadzie pisarza prowentowego na dworskim wikcie.
Dawnoski. Na dworskim wikcie? a to co za koncept! gdzież żonę podziejesz?
Szymelski. Rozchodzimy się.
Dawnoska. Rozchodzicie się!... Szymelski, czy tobie źle w głowie?
Szymelski. Albo ja wiem! to być może... ale cóż mam począć!... oczu zamykać na to, co się dzieje, nie mogę.
Dawnoska. Ale cóż się zrobiło?
Szymelski. To... (z żalem) że nie mam żony.
Dawnoski. Nie masz żony?... jakto?
Szymelski. Kiedy kobieta, zapomniawszy o tem, że ma męża i dziecko, wdaje się w pokątny... romans...
Dawnoski. A! a!... (z szczerem współczuciem.) Biedaku! (z spojrzeniem na żonę) A, kobiety! kobiety!
Dawnoska. Co ty mówisz! z kimże? któż tu u was bywa?
Szymelski. A któżby, tylko kuzynek państwa, pan Mieczysław.
Dawnoska (patrząc na męża.) Miecio! czy podobna!
Dawnoski (patrząc na żonę.) A, to lampart! patrz!
Szymelski. Od niejakiego czasu przyjeżdża tu niemal codziennie i...
Dawnoska (żywo.) Ale to być nie może! przywidziało ci się.
Szymelski. Sama się przyznała!
Dawnoski. Przyznała!... (oboje chodzą spoglądając po sobie, po chwili.) Szkaradna kobieta.
Danowska. Niegodziwy chłopiec! (do męża.) Spodziewam się, że mu tej awantury nie przepuścisz i dasz poznać, jak sobie ubliżył i nas obraził.
Danowski. On? (lekko.) Moja
Strona:PL Bliziński - Komedye.djvu/128
Ta strona została przepisana.