Kasiu, ja jego znowu tak dalece nie winuję.
Dawnoska (zgorszona.) Co? bałamucić mężatkę, matkę dzieciom! to podług ciebie, nic?
Dawnoski. Ona winniejsza.
Dawnoska (żywo.) A ja ci powiadam, że on!
Dawnoski. Kasieczko... krew, nie woda!... to nas nie kuście!
Dawnoska. Byłeś zawsze i jesteś człowiekiem lekkim... bez zasad!
Dawnoski (z wymówką, wskazując na Szymelskiego, ale kontent wewnętrznie.)
Kasiu! Kasiu!
Dawnoska (do Szymelskiego.) Powiadasz, że się przyznała? to być nie może.
Dawnoski. Rzeczywiście... żadna tego nie zrobi, jeżeli się naprawdę do czegoś poczuwa... nie znasz kobiet, to są przekory.
Dawnoska. Musieliście się o coś przemówić i od słowa do słowa...
Szymelski. To prawda...
Dawnoska. W rozdrażnieniu człowiek nie umie panować nad sobą i nie miarkuje słów...
Szymelski (wzruszony.) Przyznaję, że byłem może za prędki, robiłem jej wyrzuty...
Dawnoska. A widzisz!
Dawnoski. A ona mszcząc się, narobiła ci strachu.
Szymelski. Ah! gdybym się przekonał, że to wszystko nie prawda!
Dawnoska. Już zdaj się na mnie... ja was muszę pogodzić... gdzież ona jest? (idąc ku drzwiom z lewej strony.) Tu?
Szymelski. Tu.
Dawnoska. Idę do niej (wychodzi na lewo.)
Dawnoski (chodzi dość długo, przystawając czasem i spoglądając z pod oka na Szymelskiego, który wsparty jedną ręką na poręczy kanapy, stoi pogrążony w zamyśleniu; po chwili zbliżając się doń i uderzając go po ramieniu.) Nie pójdziesz nigdzie... ja ci powiadam... zostaniesz tu na miejscu... (Szymelski nie odpowiada, potrząsając tylko głową; po chwili.) Kiedy moja żona się w to wdała, to wszystko będzie dobrze... ona to odrobi.
Szymelski. Ale czyż się to da odrobić, jeżeli prawda, że mnie nie kocha i ma na boku gacha.
Dawnoski. Już tylko spuść się na moją żonę, ona znajdzie sposób, (n. s.) chociaż ma rację, jakże to odrobić... głupia sprawa... (chodzi znowu.)
Dawnoska (bardzo ożywiona, idzie prosto ku Szymelskiemu.) Płacze! szlocha! nie może się utulić... powiadam, że ci się przywidziało, ona ciebie kocha... a to wszystko bajki, plotki, (podając mu dziecko) masz, pocałuj... przyprowadzę ci ją zaraz i pogodzicie się... (Szymelski całuje dziecko i głaszcze: po chwili do męża.) Patrz, to nasza chrześniaczka.
Dawnoski. Ładne dziecko... (cmoka i prztyka do niej palcami; po chwili spoglądając jowialnie na Szymelskiego.) No, cóż ty chcesz... jakby skórę z ciebie zdarł.