Dawnoska. Już co to, to nie... wykapana matka.
Dawnoski (nagle.) A! Kasiu! mam już... wiem teraz na co zrobiłem supełek, (sięga do kieszeni i dobywa parę cukierków.) Patrz! umyślnie dla niej przywiozłem... (pokazuje dziecku) kochasz mnie?
Dawnoska. No, to weź ją tymczasem, a ja pójdę po matkę. (Wychodzi na lewo).
Dawnoski (z dzieckiem na ręku, patrząc ciągle na Kasię, która chodzi tuż za nim.) Bardzo grzeczne dziecko... nie płacze... (do Kasi, chcąc ją uszczypnąć w policzek.) Czyś ty niania?
Kasia (usuwając się.) Proszę pana.
Dawnoski (obejrzawszy się nieznacznie na Szymelskiego, który odwrócił się i stojąc w oknie, ociera oczy; zagadując do dziecka.) Kochasz nianię?... niania caca?... (siada na krześle i posadziwszy dziecko na kolanach, huśta je) Tak pan jedzie po objedzie, sługa za nim... (do Kasi) Jak jej na imię?
Kasia. Józia, proszę pana
Dawnoski (patrząc ciągle na Kasię.) A to tak, jak mnie... i ja, Józio, wiesz?... a tobie?
Kasia (sposzczając oczy.) Mnie?!
Dawnoski. Także Józia? hę? (chce ją pogłaskać.)
Kasia (usuwając się.) Nie, mnie Kasia.
Dawnoski. Tak jak mojej żonie... na, masz za to... (daje jej karmelek.)
Kasia (wzbraniając się.) Dziękuję panu.
Dawnoski. Nie bądźże ceremonjantką... (wtyka jej w rękę, poczem spostrzegłszy żonę, zaczyna śpiewać, zajęty dzieckiem.)
Dawnoska (prowadząc Ludwikę, która trzyma chustkę na oczach.) No, a teraz na sprawę, w żywe oczy!... co które ma na sercu, niech wypowie... przeproście się i zgoda! (cicho do Ludwiki.) Tylko proszę cię, miejże rozum (popychając ją do męża.) No!
Ludwika (spłakana.) Cóż ja mogę powiedzieć!... (Dawnoski oddawszy dziecko Kasi, zbliża się do nich.)
Szymelski. Proszę państwa, co do mnie, to ja jestem człowiek prosty i nie umiem się wygadać tak, jakbym chciał... (uderzając się w piersi) ale tu czuję... i tu mnie boli... Bóg widzi, że pragnę zgody dla samego dziecka, które inaczej zostałoby tak jak sierotą... ale jakież będzie nasze dalsze życie? wieczne wymówki, żem jej świat zawiązał, że nie dostarczam na stroje, że nie spraszam do domu takich paniczów, jak ten...
Ludwika (płaczliwie.) Bonuś!
Szymelski (z łagodnym wyrzutem.) Wszakżeś mi powiedziała wyraźnie, że na mnie patrzeć nie możesz, bo... gdzież mi się z nim równać!
Ludwika (j. w.) Ale bo łapiesz zaraz za słówka... jakiś ty jest!... (żywiej) a zresztą... sam doprowadziłeś mnie do tego.