wyrzekłbym się i wszystkich dobrodziejstw pod takimi warunkami... być jak dziecko w powijakach... fe! no więc stanowczo nie idziesz?
Seweryn (ironicznie) Gdyby nas ta kto słyszał, wziąłby cię za zapalonego myśliwego, gotowego na skręcenie karku dla jednego krzyka albo dubelta, a tymczasem zamiast po polu, łazisz już trzeci dzień najprozaiczniejszym gościńcem upatrując innej zwierzyny. Myślisz, że niewiem.
Antoni. Może wiesz, ale nie wszystko, pójdź ze mną, a dopowiem ci resztę.
Seweryn. Wszakże to tym gościńcem ma przyjechać pan Damazy Żegota z Heleną? aha... rumienisz się?
Antoni. Nie myślę taić, że wyglądam ich przybycia z upragnieniem.
Seweryn. Aha! zgadłem.
Antoni. Ale zgadłeś, zgadłeś, (ogląda się). I jeżeli pragnąłem, ażebyś mi towarzyszył w pole, to dla tego, że chciałem, korzystając z paru godzin wolnych, wywnętrzyć ci się... Bo widzisz braciszku, potrzebuję twego zdania i porady...
Seweryn. A wiesz, że zaciekawia mię ten twój romans. Więc jakże tam daleko zaszło z tą gąską? Stary nie domyśla się niczego?
Antoni (żywo). Cóż to znowu za ton! Masz widzę najfałszywsze wyobrażenie o naszym stosunku. Ja kocham Helenę, rozumiesz, kocham i ożenię się z nią... naturalnie, jeżeli mi ją dadzą..
Seweryn. Ah! dla Boga, z pocałowaniem ręki. (wstając) Aleś ty bzika dostał.
Antoni (j. w.) Sewerynie!
Seweryn. Świetna partja, tobyś zrobił interes.
Antoni. Partja — partja... ja nie szukam partji, tylko żony. (siada i zwija papierosa).
Seweryn. Najprzód nie ładna... (Antoni śmieje się głośno). Ale pozwól no, niby w szczegółach, pojedynczo biorąc, nie można jej nic zarzucić, ale dla mnie ma coś antypatycznego...
Antoni. Nawet?...
Seweryn. Daję słowo... na serjo... Dalej, jak powiedziałem, gąska parafialna... tak na krótki stosuneczek, nie mówię, ale na żonę... A ojciec!... bój się Boga... szlagon ordynaryjny... co on mógł jej dać za wychowanie?
Antoni. Poczciwe i kwita. — A zręsztą pozwól sobie powiedzieć, że wyrokujesz na domysł. Czyż ty ją znasz tyle, żebyś mógł sądzić? Może nawet nie mówiłeś z nią nigdy.
Seweryn. Przyznaję, żem się o to nie ubiegał.. raz jeden byłem u nich z ciotką, w przejeździe naturalnie, bo wiesz, że ona niema do nich nabożeństwa, to też dziwi mię z kąd jej się wzięło ni ztąd, ni zowąd zapraszać ich.
Antoni. I ja tego nie pojmuję... Ale cóż? odstępujesz od rzeczy.
Seweryn. Więc znaleźliśmy się przypadkiem. Cóż to za dom! parafiańszczyzna!... Nie możną kichnąć żeby ci nie życzono setnych lat!
Antoni (z komiczną powagą). A któż kicha, przyjechawszy z wizytą.
Seweryn. Bądź co bądź, jako gość, czułem się obowiązany bawić pannę... Ale cóż... rozmowa nie szła i nawet nie wiedzieć o czem
Strona:PL Bliziński - Komedye.djvu/50
Ta strona została przepisana.