woła: tiu, tiu, tia, taś, taś, taś... Ale wniknąwszy głębiej w sytuację umysłem filozofa... (wypija kieliszek wina.) w jakimże celu owa sielankowa Zosia sypie im ziarna?... żeby je utuczyć... e... e.. e... a utuczywszy, tym samym białym paluszkiem skazać najpiękniejsze swoje faworytki pod nóż... i to tak sobie, z zimną krwią, jakby jej dał kto prawo do tego!
Damazy. Jakto, więc nie mam prawa panie mości dzieju zabić wołu, kiedy go utuczę? to ładnie! po djabłażbym mu dawał osypkę...
Rejent (z uśmiechem wyższości.) Panie łaskawy... na to nie mam mu co odpowiedzieć.
Damazy. Spodziewam się (spogląda nań z politowaniem.)
Żegocina (do Antoniego, którego uważała, niecierpliwie.) Mój Antosiu, kiedy zastępujesz Seweryna, to bądźże uważniejszym... uplasowałeś się umyślnie tak, żeby oczkować z Mańką...
Damazy (spojrzawszy na Antoniego.) Hm, hm!... (Mańka spogląda na nią zdziwiona.)
Żegocina. A nie uważasz, że rejent ma talerz próżny.
Rejent (któremu Antoni podał talerz.) Rzodkiewka! o, nie! ślicznie dziękuję, ja jestem mięsożerny... jeżeli łaska, kawałek majonesu... (nabiera.)
Damazy (n. s.) Teraz znowu ta się zaczerwieniła.. (głośno.) Heluś co ci to?
Helena (n. s) Ah Jezus Marya z tacią! (podnosząc się, do Mańki.) Wstańmy.
Żegocina. Nic nie jadłaś.
Helena. Dziękuję stryjeneczce (całuje ją w rękę i odchodząc od stołu n. s.) byłabym się pod ziemię schowała... przecież on na mnie patrzał, nie na Manię... (przykładając rękę do twarzy) aż mię twarz pali.
Żegocina. No to nie przeszkadzajmyż tym panom, (odchodzi od stołu, dając znak Antoniemu, żeby nalał kieliszek rejentowi.)
Antoni (do rejenta z ironją, nalewając.) W samej rzeczy, poglądy pańskie są wielce oryginalne i tak głębokie...
Rejent. We mnie panie leży... bez przechwałek... e... e... e... ogromny materyał na reformatora społeczeństwa, dobroczyńcę ludzkości... (nabiera jeszcze raz.)
Antoni. Nie tylko ludzkości... a gęsi, kaczki, cielątka...
Rejent. Żart, żartem, ale gdybym tak miał lżejsze pióro...
Antoni (odchodząc po nalaniu.) A cięższą głowę (idzie do Heleny.)
Rejent. Tak jest (po chwili zastanowienia.) jakto?.. (n. s.) cięższą głowę... to zakrawa na kpiny.
Żegocina (n s.) Goni za nią wyraźnie, a Seweryna nie ma... (do Antoniego, biorąc pod rękę Helenę.) Pan Antoni zanadto sobie pozwala, zapomina, że jest w domu ciotki, i że ten pan jest jej gościem.
Antoni. Nie wiedziałem, że to obowiązuje do cierpliwego słuchania bredni...
Żegocina. Za młody jesteś, żebyś poprawiał ludzi... (do Heleny.) pójdź Heleńciu, przejdziemy się po ogrodzie... (do Antoniego.) Proszęż tu spełniać zastępstwo gospodarza przyzwoicie (odchodzą na prawo.)
Damazy (który oglądał się za nimi, wypija spiesznie kieliszek.)
Strona:PL Bliziński - Komedye.djvu/77
Ta strona została przepisana.