Strona:PL Bliziński - Komedye.djvu/97

Ta strona została przepisana.

Mańka (z wyrzutem.) Helenko, to boli...
Helena. No, no, już nic nie mówię... Tylko tacię bliżej poznasz, to się przekonasz... a jak się uspokoisz (ciszej) to może go sprowadziemy jakim sposobem i będziesz go miała.
Mańka. Kogo, Seweryna, żartujesz chyba.
Helena Więc nie kochasz go już? (głośniej.) Bardzo dobrze robisz.
Mańka. Alboż ja wiem sama, co teraz czuję dla niego.
Antoni (zapaliwszy cygaretkę, z uśmiechem.) Czy wolno wiedzieć, co panna Helena tak stanowczo aprobuje? (wstaje.)
Helena (żywo.) Siedź pan tam sobie, nie wtrącaj się do nas...
Antoni. Oh! sekreta (siada na powrót, spoglądając na nie.)
Helena. Mów no, mów, bo ja ciekawa jestem?...
Mańka (po chwili.) Powiedz mi, kochasz ty? go (wskazuje oczyma Antoniego)
Helena (cicho.) Ale jak! tylko nie chcę zanadto tego okazywać... trzymam go krótko... moja droga nie patrz na niego, bo się domyśli, że o nim mówimy.
Mańka. I szczęśliwa jesteś, gdy go masz przy sobie.
Helena. Spodziewam się.
Mańka. Widzisz ze mną i z Sewerynem było tak samo, szukałam sposobności, żeby go widzieć, to było największą dla mnie rozkoszą, a dla jej pozyskania, stawałam się obłudną, fałszywą... a teraz... ja truchleje na myśl, znalezienia się z nim sam na sam. Boję go się jak trupa, bo też dla mnie on już a jest tylko trupem. Ta obawa, to koniec miłości...
Helena Patrzcie państwo, ja tego samego doświadczałam, ale z początku. Obawiałam się zostać z nim, gdy nie było nikogo... sama nie wiem dlaczego, jakiś strach mnie przejmował. Teraz go się nie boję... oho! (patrzy na niego.)
Mańka. Szczęśliwaś, on już twój.
Helena. Mój, mój... ach jak to miło powiedzieć, mój! (tuli się do niej.)
Mańka. Ale gdybyście się przestali kochać!
Helena. Ah! nie mówże tego, zimno mi się robi.
Mańka. Wtenczas unikałabyś go, nieprawdaż?
Helena (zamyśliwszy się.) Zdaje mi się... (po chwili) niezawodnie... (po chwili.) Patrzajże, jakto jest dziwnie na świecie... początek i koniec wszystkiego, widać podobne do siebie... (po chwili z naiwnem zastanowieniem) jak sobie pomyśleć, że wszystko skończyć się musi... że nie ma nic pewnego... oh! Boże!.. (obie siedzą w zamyśleniu.)

SCENA IV.
Poprzedzający, pan Damazy, Tykalska za niemi, Rejent wchodzą z prawej strony.

Damazy. Dajże mi pani święty spokój, panie mości dzieju.
Tykalska. Ale nie puszczę, jakem poczciwa... coby na to siostrunia powiedziała... macie państwo kilka mil przed sobą, a po drodze nigdzie nic nie dostanie... kazałam upiec na prędce kurcząt.
Damazy. Żebyś mi pani płaciła, nie przełknąłbym, jak pana Boga kocham.
Tykalska. Tak się panu zdaje... zresztą panienki głodne.