umiał... Tyle lat! tyle lat!... Czy oni tam żyją?... Co robią?... Czy ich kiedy zobaczę?...
Zadumał się znów chłopiec i powtórnie szeptać począł:
— Aymarowie, moi opiekunowie?... Prawda, obchodzą się ze mną dobrze i chcą, bym się uważał za pochodzącego z ich plemienia. Ale mnie strzegą... Nie pamiętam też, jak się do nich dostałem. Coś mi się jakby śni... Nazywano mnie Pedro, nie! Pedrito... I to nie, bo to po hiszpańsku, ale jakoś podobnie: Pedruś, czy Piotruś... Już nie pamiętam. Ktoś mnie uprowadził, potem jechaliśmy długo, nareszcie znalazłem się u Aymarów...
W tej chwili zlekka poruszyły się krzewy i z za nich ukazała się głowa.
Był to chłopiec tego samego mniej więcej wieku z plemienia Aymarów. Oczyma badawczemi spoglądał na zadumanego chłopca, który na szmer liści wyprostował się, spędził z twarzy zadumę i spojrzał śmiało na towarzysza.
— Brat Azupetl znów marzy... To niedobrze! Plemię Aymarów, które go przy-
Strona:PL Bogdanowicz Edmund - Sępie gniazdo.djvu/008
Ta strona została uwierzytelniona.