I oddaliwszy się na chwilę, wrócił z długim rzemieniem.
— Oto jest! A teraz na posterunki. Ja z Chodzikiem idziemy w góry a ty, panie doktorze, staniesz tu na zakręcie wąwozu i, jak spostrzeżesz rozbieganego konia, chwytaj i prowadź do jaskini.
Niebawem jaskinia opustoszała, a góry zdawały się puste i samotne.
Na drodze kamienistej ukazał się jeździec indyjski, jadący truchtem, w poncho t. j. płaszczu kraciastym.
Nagle w górach zaświstało, zajęczało, zaśpiewało dziko, a kamienie drobne poczęły się obsypywać i toczyć. Z za krzaka podniósł się Piotruś i celnym pociskiem uderzył w zad konia. Koń wspiął się, a jeździec runął jak długi. Nie leżał jednak długo, lecz zerwał się z okrzykiem:
— Duchy górskie!
I począł zmiatać, co sił, ku wsi.
Koń rozbiegany skoczył w przeciwną stronę, ale jeździec nie myślał o nim, zbierając, jak można, nogi.
Wkrótce droga opustoszała zupełnie.
Strona:PL Bogdanowicz Edmund - Sępie gniazdo.djvu/029
Ta strona została uwierzytelniona.