że mnie ujrzeli. Wyczekajcie jeszcze parę minut i puśćcie konie galopem. Zastaniecie drogę wolną, lub słabo strzeżoną i przejedziecie. Do widzenia! Z Bogiem!...
— Do szczęśliwego widzenia się znowu! Niech ci Bóg błogosławi, zacny chłopcze! — odezwał się dr. Mański, żegnając krzyżem świętym Piotrusia, który znikał za zakrętem skały.
Rozpoczęło się teraz długie i trwożne wyczekiwanie. Chwile płynęły wolno, jak godziny, a dr. Mański lada chwila oczekiwał wystrzału i rozpaczliwego krzyku Piotrusia, wyrzucając sobie w duszy, że przyjął jego ofiarę.
Nagle rozległ się okrzyk Aymarów, a po nim padło istotnie kilka wystrzałów.
Dr. Mański, pomimo zalecenia Piotrusia, nie czekał ani chwili i rzucił się naprzód, trzymając za cugle wolnego konia. Obok niego cwałował z rozwianym włosem Chodzik.
Dopadli drogi i zobaczyli na niej grupę koni, strzeżoną tylko przez kilku chłopców. Aymarowie rozbiegli się widocznie po górach. Dr. Mański spojrzał w kierunku gór i zobaczył na jednym
Strona:PL Bogdanowicz Edmund - Sępie gniazdo.djvu/044
Ta strona została uwierzytelniona.