Strona:PL Bogdanowicz Edmund - Sępie gniazdo.djvu/045

Ta strona została uwierzytelniona.

z wierzchołków powiewający kapelusz, jakby im słał pozdrowienie. A więc Piotruś nie był ranny i widocznie, pewny siebie.
Dr. Mański odetchnął z ulgą i zakomenderował:
— Naprzód! Pal, Chodziku, z karabinka, oczywiście w powietrze, na postrach — i Andelante!...
Spięli konie ostrogami i jak wicher przemknęli około przerażonych Aymarów.

..........


Piotruś, pozostawszy sam, nagle spoważniał. Zatrzymał się przez chwilę za skałą i począł obmyślać plan działania.
Zapewnił on d-ra Mańskiego, że nie grozi mu żadne niebezpieczeństwo, i że projekt jego odwrócenia na siebie uwagi Aymarów nie jest poświęceniem, sam jednak nie łudził się bynajmniej. Aymarowie oczywiście nie będą upędzali się za nim po górach konno, ale jako urodzeni górale, byli równie wprawni, jak on, we wdzieraniu się na skały, znali wszystkie ścieżyny i wąwozy, a wreszcie posia-