szcie — o czem zresztą nie wiedział — bezwiednie kierował się szczęśliwie, albowiem projektowany cel podróży, Santa Fé de Bogota, stolica Kolumbji leżała właśnie na południe w przedgórzach Andów i na pograniczu llanosów.
Uczyniwszy to postanowienie i pokrzepiwszy się jako tako, Piotruś postanowił nie tracić już czasu i ruszył w drogę, aby skorzystać jeszcze z rannych godzin, kiedy słońce nie tak paliło i nie utrudniało pieszej podróży. W południe obiecywał sobie zato odpocząć i upolować coś pożywniejszego na obiad. Zwierzyny nie powinno było brakować w llanosach.
Szedł tak już dobre parę godzin i mimo postanowienia począł coraz częściej zwracać się myślą ku dobrej pieczeni, a na nieszczęście prócz ptactwa drobnego nic nie spostrzegał w stepie, gdy nagle zatrzymał się, usłyszawszy szum odległy.
Stanął i badawczo zaczął się rozglądać po horyzoncie.
Chmur nie było, a więc to nie grzmot nowej, zbliżającej się burzy.
Strona:PL Bogdanowicz Edmund - Sępie gniazdo.djvu/062
Ta strona została uwierzytelniona.