A jednak tam w głębi coś się wichrzyło i falowało, jakby odbity krąg fali morskiej kierował się ku niemu.
Piotruś wpatrzył się uważnie i odrazu wszystko zrozumiał: to stado rozhukane bawołów, a właściwie pasących się w llanosach byków pędziło ku niemu.
Nie było ani chwili do stracenia. Piotruś ujął swój karabinek, stanął na nogach, zmierzył się i czekał.
Szum zbliżał się coraz bardziej, a wnet począł mu towarzyszyć charakterystyczny tupot galopującego stada. Z nad morza traw poczęły się wychylać łby ciemne, błyskać zakrwawione oczy, a jedna z ich par z pośrodka ostrych rogów zbliżała się coraz bardziej ku Piotrusiowi.
Ten wyczekał właściwej chwili, stojąc wciąż nieruchomy, pociągnął za cyngiel. Zagrzmiał strzał i bawoł momentalnie ukląkł, a potem zwalił się na bok, trafiony w samo oko.
Stado, oszołomione stanęło, lecz już za niem zapstrzyły się różnobarwne kurtki llanerosów, zaświstały lassa i chwytane w rzemienie byki waliły się na trawę przy okrzykach „Carrajo!“ „Carram-
Strona:PL Bogdanowicz Edmund - Sępie gniazdo.djvu/063
Ta strona została uwierzytelniona.