na ziemi z głową zwieszoną i przyglądał się dość obojętnie rozbójnikom.
Mieszkańcy rancha leśnego przygotowywali widocznie wieczerzę. Na rożnie piekło się mięsiwo, a obecni, w wyczekiwaniu na jadło, gwarzyli dość głośno, śmiejąc się i żartując.
Przed samem ogniskiem stał drab barczysty, który prawdopodobnie musiał być ich wodzem i rozmawiając z towarzyszami, nie spuszczał oka jeńca.
Piotruś przyczołgał się bliżej, pragnąc koniecznie coś posłyszeć z rozmowy, żeby dokładnie wyrozumieć stan rzeczy.
— Maxtla! — odezwał się głos basowy dowódcy. — Spisałeś się dzielnie. Złapałeś tego głupiego uczonego daleko łatwiej w sidła, niż on łapał swoje chrząszcze i motyle... Udał ci się połów, niema co... Ha, ha, ha!
Peon nazwany Maxtla, zawtórował śmiechem i następnie odezwał się zkolei.
— Senor Juarez ma o tyle rację, że istotnie nie miałem trudu zwalić mojego ptaszka z konia, ale zato miałem dużo kłopotu, żeby pozyskać jego zaufanie i stać się jego przybocznym peonem...
Strona:PL Bogdanowicz Edmund - Sępie gniazdo.djvu/090
Ta strona została uwierzytelniona.