Jeniec drgnął zlekka, podniósł głowę, lecz natychmiast opanował wzruszenie i przybrał dawne położenie obojętne:
— Ktoś ty? — zapytał zcicha.
— Przyjaciel. Wypadkiem widziałem wszystko w stepie. Czem mogę panu pomóc?
— Skoro wiesz, nie potrzebuję cię objaśniać. Porwała mnie podstępem banda Juareza. Jestem synem bogatego bankiera Carlosa z Bogoty. Zawiadom mego ojca, a nie minie cię sowita nagroda.
— Nie działam dla nagrody pieniężnej — odezwał się Piotruś. — Zdaje się, że sam kiedyś byłem także porwany, więc poczuwam się do obowiązku ratowania innych. Ale może byłoby prościej, gdybym pana zaraz ocalił, przecinając jego pęta.
— Nie czyń tego! — ostrzegał don Fernando. Nie uratowałbyś mnie, a siebie zgubił. Bądź spokojny! Życiu memu nie grozi narazie nic, bo spodziewają się bogatego za mnie okupu. Ale potem grozi mi niebezpieczeństwo. Juarez ma jakieś rachunki z moim ojcem. Jakie? nie wiem, ale słyszałem, że odgrażał się dawno. Nie
Strona:PL Bogdanowicz Edmund - Sępie gniazdo.djvu/095
Ta strona została uwierzytelniona.