— Ale, ale — dodał — strzeż się, bo chociaż nie wyglądasz na bogacza, ale masz konia i broń. Tu niezupełnie bezpiecznie.
— Jakto! pod samem miastem — zdziwił się Piotruś.
— A cóż to? Z nieba spadłeś? Gdzież mają grasować bandidos, jeśli nie pod miastem. Patrz, rozwożę tylko listy, a muszę mieć pistolety, choć grosza przy mnie nie znajdziesz... Psia służba!...
I, mrucząc pod nosem, ruszył dalej w llanosy.
Piotruś uśmiechnął się radośnie. Więc już za kilka godzin znajdzie swoich przyjaciół! Czy nie zapomnieli o nim? Czy ich zastanie?... Odpychał jednak od siebie wszelkie myśli trapiące i spoglądał jasno w zbliżającą się szybko do niego nową przyszłość.
Nagle przypomniał sobie... — A don Fernando?... Prawda! Nie można przecież pozostawiać nieszczęśliwego Hiszpana w rękach bandytów. Trzeba koniecznie i przedewszystkiem zawiadomić don Carlosa. Ale — myślał sobie w duchu Piotruś
Strona:PL Bogdanowicz Edmund - Sępie gniazdo.djvu/101
Ta strona została uwierzytelniona.