gę, po której wieziono wtedy Piotrusia do miasta.
Mateusz, wychowany na równinach mazowieckich, mimowoli witał zawsze z przyjemnością szeroki oddech płaszczyzny, po której dla oka „równa droga — i do nieba i do Boga...“ Góry tłoczyły go zawsze, a chociaż ani stepy Jukatanu, ani llanosy nie przypominały Mazowsza, jednak wolał te równie, niż pofalowany i górzysty grunt republik południowoamerykańskich.
Znalazłszy się też w llanosach, odetchnął głęboko i puściwszy swego „Łysego“ umiarkowanym truchcikiem, pogrążył się w myślach, goniąc marzeniem za swą ukochaną Wólką i szarą Wisełką...
Z tej zadumy zbudziło go człapanie muła, który widocznie zmierzał w tę stronę. Na mule siedział Indjanin, owinięty w sute poncho, z kapeluszem nasuniętym na oczy. Jeździec widocznie chciał minąć Mateusza, ten jednak, gdy się zrównali, zagadnął go:
— He, indio, a skąd?
Strona:PL Bogdanowicz Edmund - Sępie gniazdo.djvu/121
Ta strona została uwierzytelniona.