— Otóż to, otóż to! — powtórzył ucieszony Maxtla (on to był bowiem). — Urwanie głowy miałem z tym moim młodym panem.
— I zginął ci?
— Zginął, jak kamień w wodę. Wczoraj ku wieczorowi byliśmy z tamtej strony Bogoty (tu wskazał ręką wręcz przeciwny kierunek), gdy don Fernando zapragnął zapolować na jakiś dziwny gatunek ćmy. Oddalił się ode mnie i już go nie widziałem.
— To dziwne! — rzekł coraz więcej nieufny Mateusz.
— Obawiam się, czy go nie porwali bandidos.
— Czyżby ośmielili się uczynić to w pobliżu miasta?
— O, senor! zaraz znać, że nie jesteś tutejszy — odezwał się Maxtla — inaczej przestałbyś się dziwić.
— Ale tak blisko ciebie... Przecieżbyś coś usłyszał.
— Senor, przysięgam, żem nic nie słyszał! — zaprotestował gorąco Indjanin.
Strona:PL Bogdanowicz Edmund - Sępie gniazdo.djvu/125
Ta strona została uwierzytelniona.