— O, bagatela! Kilka tysięcy uncyj... Wystarczy dla nas wszystkich, nie licząc tego, że za ryzyko powinniśmy coś sobie urwać.
— To się rozumie samo przez się — przytaknął Maxtla.
— Chociaż — mówił dalej Hiszpan — powiedziawszy szczerze, ryzyko nasze nie jest zbyt wielkie. Z jednej strony za naszą całość odpowiada życie don Fernanda, a z drugiej don Carlos obawia się rozgłosu swej przygody.
— O co to, to nie! — pospieszył zapewnić Maxtla — po drodze udało mi się sprzątnąć jakiegoś podejrzanego włóczęgę, który wracał ze stepu i miał jakiś interes do don Carlosa. Był to młody chłopak i miał zbyt dobroduszną minę, wdając się w gawędy po drodze.
Chodzik, podsłuchujący z wytężeniem w krzakach, mimowoli nadstawił uszu.
— A może to nasz Piotruś? — pomyślał.
Nie doczekał się jednak potwierdzenia swoich domysłów, gdyż Maxtla ciągnął dalej:
Strona:PL Bogdanowicz Edmund - Sępie gniazdo.djvu/134
Ta strona została uwierzytelniona.