Strona:PL Bogdanowicz Edmund - Sępie gniazdo.djvu/137

Ta strona została uwierzytelniona.

dowymi, oraz zwykłych rzezimieszków. W głównej posadzie był „hotel“, gdzie zatrzymywali się przejezdni tej samej przeważnie kategorji.
Mateusz okrążył ostrożnie posadę i ulokował się w pewnej odległości w krzakach.
Słońce zgasło już na zachodzie, lecz Mateusz mógł obserwować wszystko dokładnie, gdyż pełnia księżyca zalała srebrem rzekę i posadę. Światło miesięczne, jak migotliwa łuska, kołysało się na powierzchni wody, układając się w kręgi i smugi około kilku stojących na brzegu czółen, a na dach szopy i drzewa sypała snopy drżących promieni.
Wnętrze szopy, oświetlone jaskrawo, świeciło czerwoną plamą, a z wnętrza dobiegał gwar ludzkich głosów. Od czasu do czasu nowy przybysz przekradał się do posady.
Mateusz widział to wszystko i mruczał pod nosem:
— Śliczna tam musi być kompania, niema co mówić! Już to ów Juan dobiera sobie gości, jak w korcu maku. O każdym można powiedzieć, że „wart Pac pała-