Chodzik był jakiś zamyślony.
— Kto to wie? — szepnął. — Ten don Carlos nigdy mi się nie podobał!... Jakoś mu źle z oczu patrzyło. Co znaczą te dawne konszachty don Carlosa z Aymarami? Trzebaby się o tem koniecznie dowiedzieć...
Potem zwracając się do Mateusza rzekł:
— A co pan Mateusz myśli o tym chłopcu, którego sprzątnął Maxtla?
— Albo ja wiem! — odparł mayordomo. — Kto to zgadnąć może, kogo tam taki łotr napadł...
— A wie pan Mateusz, co ja myślę/?
— No?
— To pewno był nasz Piotruś...
— Nie gadaj! Tożbym ja temu Maxtli pierwszy kark skręcił... Onby śmiał rękę podnieść na tego chłopaka, co ocalił życie d-rowi Mańskiemu! Et, bredzisz...
Chodzik uśmiechnął się smutnie.
— A tak pan Mateusz przedtem wyrzekał na tego „włóczęgę“...
— Bom był zły, że się spóźnia... Ale co innego spóźnienie, a co innego śmierć. Nie gadaj mi o tem, bo nie wierzę.
Strona:PL Bogdanowicz Edmund - Sępie gniazdo.djvu/141
Ta strona została uwierzytelniona.