— Ile chcecie? — rzekł don Carlos, podnosząc oczy na Tejadę.
— Ależ w liście pięknie to wszystko wyłożono... Tysiąc podwójnych kondorów... Trudno, za sępią sztukę trzeba płacić kondorami... Ha, ha, ha! — zaśmiał się, rozweselony własnym dowcipem bandyta.
— Dobrze! Ale kto mi da gwarancję, że syn będzie puszczony?
— Oh! — oburzył się senor Tejada — my jesteśmy ludzie uczciwi i raz daliśmy tego dowód przed laty w sprawie tego malca. Ale nie żądamy zaufania. Syn i pieniądze będą wydane z rąk do rąk.
— Gdzie?
— Ciekawość zbyteczna. Osoba przez Excellenzę upoważniona stawi się dziś po południu w posadzie Juana. Stamtąd pojedziemy w llanosy i odbędzie się wymiana.
— A jeśli ograbicie pełnomocnika, a syna mi zatrzymacie?
— Fe! zaraz mamy grabić!... Co za brzydkie słowo dla uczciwego zarobku...
Strona:PL Bogdanowicz Edmund - Sępie gniazdo.djvu/148
Ta strona została uwierzytelniona.