coraz częstsze dźwięki mowy polskiej, mieszające się do wyrazów hiszpańskich.
— Niema co gadać — twierdził stanowczo Chodzik — ty musisz pochodzić z tego samego narodu, co nasz pan doktór i Mateusz. Chwytasz „naszą“ mowę (Chodzik już ją uważał za swoją), jakbyś ją dawno umiał i tylko zapomniał. Ale nie bój się! Jeżeli ci jej nie przypomni pan Mateusz, to cię z pewnością nauczy pani Bartosiowa. Zobaczysz! Najprzód nazwie cię „Pokraką“, „Morusem“, „Czarnym Djabłem“, a potem „Sokolikiem“, „Skarbem“ i „Klejnocikiem“. Dostaniesz parę razy porządnie warząchwią, parę razy Bartosiowa pogładzi cię po głowie i już będziesz „nasz“. To się wie!...
Piotruś uśmiechnął się na tę gawędę i jakby w rozmarzeniu powtarzał słowa „Sokolik“, „Klejnocik“, a potem głęboko westchnął: „Matka“...
Na horyzoncie zarysował się już las, i Piotruś, zbudziwszy się z marzeń, zawrócił nagle.
— To już stąd niedaleko — zaraportował. — Trzeba się teraz naradzić, co dalej czynić nam wypada.
Strona:PL Bogdanowicz Edmund - Sępie gniazdo.djvu/161
Ta strona została uwierzytelniona.