Strona:PL Bogusławski - Cud czyli Krakowiacy i Górale.djvu/19

Ta strona została przepisana.
Dorota.

Jus my nie zgorsem więcej świata zepsutego.
Pamiętam ci ja w mieście panią malowaną,
Cośmy to u niej byli, s kasą tatarcaną;
Mąz koło kuchni chodził, a ona w pokoju
Lezała na kanapie, w cieniusieńkim stroju,
Ze ją ledwie nie nago widzieć mozna było,
Dwóch młodych oficerów psy niej się kręciło,
Takze jakiś kanonik i patron nadęty,
Ten poprawiał pońcosek, ten ściskał za pięty,
Azem parschła ze śmiechu.

Stach.

Toć się panom godzi,
Bo takim, i samo złe, na dobre wychodzi,
Ale my, zyć powinni, jak poćciwość kaze,
Ja nigdy mojej zony zdrada nie obraze.

Dorota.

Kiedy tak, to się Baśki nie spodziewaj prózno,
Dziś ją Górale wezmą, bądź zdrów.

(Chce odejść.)
Stach biegnac za nią.)

A cys mozna
Abyście mnie tak dręcyć chcieli? hej słuchajcie!
Albo mi zaraz dzisiaj swoją córkę dajcie,
Albo powiem męzowi, ze wy mnie kochacie.

Dorota.

Oho! próznać to praca, nie wskuras nic bracie,
Tak ja memu starcowi zakręciła głowę.
Zeby cię jesce wyprał, za takową mowę.