Że tu wesołe odprawiano skoki.
Dalejże i ja w pląsy, nie źle się skakało,
Ale też teraz bardziej jeść mi się zachciało.
Oj! jadłżebym, dwie mile uszedłszy o głodzie;
Choćbym gdzie stanął w gospodzie,
Cóż? ani grosza nie mam
Ach, jakież tu smaczne
Rozchodzą się w tej karczmie zapachy kołaczne,
Coś, niby gęś, i prosię, i pieczone cielę,
Musi tu być wesele.
Gdyby się tam jak wkręcić, ale jak, to sztuka.
Wstydzę się niepomału, w tak liczną gościnę,
Jak pauper studiosus, iść po żebraninę.
Jeszcze kto wypchnie, wyfuka,
Nie wiele teraz popłaca nauka!
Oj! okpiłem się srodze, myśląc, że talenta
Wykierują mnie kiedyś biednego studenta,
Że dadzą sławę i dobre mienie,
Widzę, że próżne było moje omamienie.
Djabła wskórasz i z rozumem,
Kiedy zaćmienie w kieszeni,
Gdy się potrzeby zewsząd cisną tłumem,
W ten czas i rozum się zmieni.
Największy mędrzec zgłupieje,
Kiedy ze dwa dni nic nie je.
I na cóż mi się zdacie,
Wy szumni szczęścia ludzkiego malarze?