Strona:PL Bolesław Leśmian-Łąka 104.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

I widywałem wszystko i nic prawie,
Na niewidziane znając drogę całą,
Bo odbywałem ją zarówno w sobie,
Jak po za sobą. Dziś wierzę, iż w grobie,
Gdy z mymi snami sam na sam zostanę,
Znów ją odbędę, znów na niewidziane,
W tem samem słońcu, jak we śnie przystało.

Szliśmy więc dalej, brnąc w słonecznem złocie
I ocierając zerwanym w przelocie
Łopuchem mokre, przepocone czoło.
A gdyśmy wreszcie tłumnie i wesoło.
Olśnieni ciszą i połyskiem trawy,
Na otworzyste wkroczyli pastwisko,
Wnet, rozniecone dla własnej zabawy,
Bezpożyteczne napozór ognisko,
Co niewidzialnym pod słońce płomieniem
Drgało, za każdem widoczniejąc drgnieniem,
Kładłem żołędzie i wiśniowe liście,
Ażeby, skwiercząc, dymiło się wonniej.

O, jakże kwiatom bywało przejrzyście
W mych oczach, gdzie się odbiły przestronniej,
Niżli w tej wodzie, co ciekła strumykiem
Przez nasze palce, gdyśmy w niej maczali
Chleb, w kostki tępym krajany kozikiem!
Tak spożywałem go: ze wzrokiem w dali,
Jakby na zawsze, utkwionym, — odruchem
Warg swych zajęty, wsłuchany półuchem
W chrapliwe, senne i parne oddechy
Krów, co mozolnie przeżuwały zioła,