Noc mi dała w ciemnościach zatajony urząd,
Bym się życia dobudził w zamarciu twych nóżąt.
Zbudźcie się, dłonie, zziębłe od lęku i chłodu —
Zbudźcie się, piersi, śmiercią zniszczone za młodu.
Zbudźcie się, usta, troską zbielałe nieżywą, —
By dać innym swych pieszczot ciepłotę i lgniwo.
I ty zbudź się, dziewczyno — ty sama, prócz ciała —
Prócz ust, dłoni i piersi — byś wszystka istniała!
Dziewczyna otwiera oczy. Amazarak i Azaradel, unosząc się w powietrze, znikają w głębi mroku. W miejscu ich zniknięcia ukazuje się drobna, jak zabawka, łódź ze świetlistego złota i, płynąc gdziekolwiek, gaśnie w punkcie nieokreślonym; jakby dobiła do brzegu, gdzie istota łodzi staje się zbyteczna. Piersi dziewczyny wzdymają się najpierw próbnym, a potem coraz pewniejszym oddechem. Przez otwór grobowca przenika blada smuga świtu. Makary budzi się, nasłuchuje i zrywa się nagle na równe nogi.
Żyjesz?
Żyję... wbrew życiu. Coś mi się wspomina...
A co robisz w grobowcu?
Cierpię.
Moja wina,
Żem się w piersi zawczasu życia nie dosłuchał.
Zły byłeś dla mej piersi! Świt cię udobruchał.