W sieć rymów łowi srebrne myszy,
I srebrny chwast i srebrną jabłoń, —
I rzuca strzępy srebrnej ciszy
Na księżycową błoń, czy prabłoń...
— „Śmierci! — powiada — Mrok nas słyszy!
Nie śmiej się w niebo i nie błaznuj” —
I rzuca strzępy modrej ciszy
Na księżycowy znój, czy praznój...
— „Jam ten — powiada — co mgłą dyszy
I wie, że Bóg to — łza i zamieć!” —
I rzuca strzępy złotej ciszy
Na księżycową miedź, czy pramiedź...
Pełno tam — dolin, wzgórz, bajorów,
Modrych rozwiśleń i udniestrzeń,
I niby scena bez aktorów,
Rozpacza pusta w świetle przestrzeń.
I szepce Srebroń w dal znikomą:
— „Nie samem światłem mrok się żywi, —
Wszyscy jesteśmy nieszczęśliwi,
Lecz poco srebrnieć? — Niewiadomo...
Nim śmierć w źdźbło mroku przeistoczy
Pomysł mych łez — i zarys ducha, —
Niech mi gwiazdami spyla oczy
Nicości złota rozsypucha!” —
I gdy tak mówi, — nicość właśnie
Kłami połyska — zła i szczera, —
I jeszcze jedna gwiazda gaśnie, —
I jeszcze jeden Bóg umiera.